Dzisiaj robimy sobie wycieczkę rowerowa po okolicy. Za dwa rowery na cały dzień płacimy w recepcji 3usd.
Celem naszym jest wioska Khaung Dang, ale nie śpieszymy się i często zbaczamy z głównej drogi…
W którymś z pobliskich miasteczek odbywa się świąteczny festyn i dziesiątki mnichów, młodych dziewcząt, chłopców i całe rodziny z dziećmi również podążają naszą drogą. Głównie pieszo, ale też na motorach i innych wypełnionych po brzegi pojazdach. Gorąco jak diabli a droga wije się raz z górki a raz pod górkę. Gdy już opadamy z sił zatrzymujemy się przy małych sklepikach by schłodzić się zimnymi napojami. W jednym z nich dziewczynka zajadająca arbuza narobiła nam strasznego apetytu na owoc ale gdy chcieliśmy sobie zakupić okazało się że na sprzedaż niestety nie ma. Widząc nasze zawiedzione miny, poszła na zaplecze i przyniosła dwa duże i zimne kawałki. Nie chciała pieniążków, śmiała się tylko widząc jak się zachłannie zajadamy i słodki sok spływa nam po twarzy…