Po śniadaniu w hotelu ( wliczone w cenę pokoju) biegniemy nad ocean. Jeszcze raz popatrzeć na wzburzone fale i na zapaleńców na deskach surfingowych. Na kąpiele morskie nie ma tu co liczyć bo woda zimna, plaża mało gościnna, ale surferzy mają tu raj na ziemi. Wzdłuż całego wybrzeża znajdujemy ich bazy wypadowe. Tu jakaś szkółka dla dzieci, tu zawody a tam indywidualnie ktoś stawia pierwsze kroki na desce…
Na urwistej skarpie zaś loty paralotnią lub balonem.
Nabrzeże bardzo zadbane, krzewy i kwiaty, pomniki i fontanny, alejki na których od samego rana mieszkańcy uprawiają jogging. Większość twarzy europejskich. Tylko z pieskami na smyczy spacerują panie indiańskiej urody, w białych fartuszkach lub w uniformie służby. To już inne Peru, piękne i nowoczesne, bogate. Można by tu fajnie pomieszkać, ale na urlop wystarczy tu jeden, dwa dni.
Wracamy do hotelu, szybkie pakowanie, zostawiamy bagaż w depozycie hotelowym i jeszcze raz w miasto. Trzeba zjeść ceviche w naszej małej, wczorajszej knajpce i wypić ostatnie pisco w nadmorskim, nowoczesnym kompleksie butików, pubów i barków. Tu też ładnie..
O 17ej taksówka zabiera nas na lotnisko.