Przyznaję, trochę przerażała mnie tak długa podróż, ale nie jesteśmy zmęczeni. W linii prostej na mapie wydaje się całkiem niedaleko z Cusco do Limy, ale my pokonujemy odległość trzy a może czterokrotnie większą. Pokonujemy przecież grzbiety Andów. Kluczymy więc pomiędzy szczytami, w dół i w górę, droga się wije wciąż zakolami, centymetry od urwistych, stromych krawędzi. Krajobraz się zmienia, podziwiamy widoki, za oknem soczysta zieleń drzew eukaliptusowych, potem pustynne obszary z małym, biednym zabudowaniem gospodarskim gdzieniegdzie, małe, biedne miasteczka, gdzie jakby czas zatrzymał się przed laty…
Świetne fotele, spokojnie przesypiamy noc. Rano podają śniadanko, na ekranie leci węgierski film o holokauście (dziwne- Peru i taki film), dojeżdżamy do Limy.
Na postoju taxi przy Terminalu autobusowym wywieszone ceny – za ile dokąd. To ułatwia życie, bo taksometrami tu się nie posługują. Uśmiechamy się na wspomnienie pierwszego wieczoru w Limie i naszej pierwszej taksówki.
Pokój w Hostalu Porta zarezerwowaliśmy przez booking.com jeszcze wczoraj w Cusco. Nie jest tani, 54usd za noc, ale tak chcieliśmy sobie dogodzić ostatniego dnia w Peru. Zgrabny kolonialny budyneczek ze ślicznym wewnętrznym patio. Niewiele już takich pozostało w tej dzielnicy. Miraflores musiało mieć kiedyś piękną kolonialną zabudowę, ale teraz już coraz mniej takich perełek architektury. Wyburza się te jedno i dwupiętrowe wille a na ich miejscu powstają luksusowe, wysokie apartamentowce. Cóż, taka kolej rzeczy i trzeba się z tym pogodzić. Widać, że dzielnica staje się modna, szczególnie dla tych co się wzbogacili. Jest tu rzeczywiście bardzo ładnie i baaardzo czysto. Czasem spotykamy szczególnie wypieszczone domostwo z maleńkim ogródkiem, otoczone już z trzech stron przez eleganckie wieżowce. Widać, że właściciel majętny i ma sentyment do swej posiadłości, jakiś może potomek hiszpańskich kolonizatorów. Ale pewnie kiedyś przejmą dom spadkobiercy i natychmiast sprzedadzą za bajeczną sumę jakiemuś developerowi a ten wyburzy bez sentymentu….
Na sąsiedniej uliczce, Calle Juan Fanning 408, odkrywamy lokalną jadłodajnię( zdjęcie poniżej). Jeśli ktoś udaje się do Limy to radzę jeść obiady właśnie tu i tylko tu! Przy stolikach sami miejscowi, dania w zestawach , najtaniej z całego Peru a jak smacznie. Zestaw za 7soli obejmuje zupę lub przystawkę, drugie danie i kompot. Zamówione na przystawkę ceviche przerasta nasze oczekiwanie zarówno pod względem ilości jak i smaku.
Popołudnie spędzamy włócząc się wzdłuż wybrzeża oceanu.
Wieczorem nie możemy sobie poradzić z checkinem na samolot, mamy problem z komputerem hotelowym. Pomaga nam chłopak z recepcji, z nocnej zmiany. Gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski wpada wprost w euforię. Śmieje się na cały głos i wykrzykuje, że to najpiękniejszy i najszczęśliwszy dzień jego życia, że to dla niego wspaniały znak od losu. Nie rozumiemy, patrzymy na niego szeroko otwartymi oczyma… No tak, jutro beatyfikacja jego ukochanego Ojca Świętego, więc jeśli my też z ojczyzny Wielkiego Polaka to oznacza to dla niego dobrą wróżbę. Musi koniecznie kupić los na loterii. Robi nam się tak miło, że aż głupio. Potem wypytuje o nasz kraj i mój kulawy hiszpański sprawia ze szybko opadam z sił. On przechodzi na angielski i egzaminuje Andrzeja z sytuacji polityczno-gospodarczej w Europie. Uciekając do pokoju jeszcze wciąż słyszymy jak się cieszy ze spotkania Polaków w przeddzień tak szczególnego dnia. A w telewizji, na wszystkich kanałach Jan Paweł II. I nie tylko w wiadomościach. Nawet reklam nie nadają dzisiaj, a różne programy rozrywkowe i teleturnieje przeplatane są krótkimi migawkami z życia Papieża. To niewiarygodne, jak oni tu pokochali naszego Wielkiego Rodaka.