Dość długi tranzyt w Amsterdamie, mieliśmy nawet zamiar skoczyć w miasto, ale po wylądowaniu ogarnęły nas jakieś smęty ( ja to nazywam „choroba kolonijna” bo kiedy dzieci wracały z kolonii to przez dwa najbliższe dni były jakieś zamyślone i zamknięte w sobie). No więc nas też ogarnęła nostalgia i pustka. Posiedzieliśmy więc w barku, delektując się holenderskim piwem i kanapką z serem.
Wracając z kolejnego urlopu, zawsze nachodzi mnie myśl- to były wakacje życia! Ale tu ….
To nie były takie tam sobie wakacje, to nie był zwykły urlop. To było coś więcej. Tyle historii, tyle folkloru, tyle ciekawych miejsc i ludzi. Cudowne plaże Azji, biały piasek i turkus wody w Meksyku – to jest prawdziwy urlop. Ale ten wyjazd dał nam taką moc niezapomnianych wrażeń, że teraz mogę z największym przekonaniem powiedzieć- podróż życia. Owszem, mieliśmy wątpliwości, że może już trzeba zmienić formułę wypoczynku, przejść na „all inclusive”, może już nie wypada tak się szwędać. W autobusach i na krótkich tourach spotykaliśmy głównie ludzi młodych, zazwyczaj 26-27 lat. To taki ich zachodnich zwyczaj, że po ukończeniu studiów wyruszają w kilkumiesięczną podróż. Ale byli tak mili i serdeczni i nieraz słyszeliśmy słowa uznania i wyrażali żal, że ich rodzice już tak nie podróżują. Więc może jednak można, więc może za rok znów nas poniesie w nieznane.
Peru i Boliwia są łatwe w podróżowaniu, świetna sieć autobusów, dużo możliwości noclegowych na każdą kieszeń, jedzenie fantastyczne, w knajpkach bądź w jadłodajniach dla miejscowych czy wprost na ulicy. No i to co doceniamy najbardziej, nie było żebractwa ani nagabywania jak w niektórych innych krajach. Największe wydatki to przelot i bilety wstępu do miejsc historycznych. No i podstawy hiszpańskiego też są pomocne w takiej podróży.
Przez wieki oficjalnym językiem w Peru i Boliwii był język hiszpański (castellano) ale przed kilku laty uznano również keczua a na budynkach rządowych obok oficjalnej flagi Peru łopocze na wietrze tęczowa flaga Inków.