Rozciągająca się od Pisaqu po Ollantaytambo Święta Dolina Inków utworzona została przez rzekę Urubambę i jej liczne, schodzące przez kaniony dopływy. Dolina została doceniona przez Inków z powodu swoich szczególnych cech geograficznych i klimatycznych. Obszar ten był jednym z głównych punktów produkcji rolniczej, stąd pochodziło najlepsze ziarno kukurydzy. Na stromych stokach gór powstały cudeńka inżynierii rolniczej, dwu lub trzy metrowej szerokości tarasy uprawne, do których nawadniania służył cały system kanałów i akweduktów. Stąd pochodziła też sól, tak ważna dla Inków, że ponoć jedną z kar nakładanych za przewinienia był zakaz spożywania soli ( i pieprzu) przez określony wyrokiem czas. W dolinie powstawały liczne osady, twierdze i warownie, sanktuaria i cmentarze…..
W niedzielny poranek wstajemy wcześniej. Uj, jakie tam wcześniej, przecież ciągle tu wstajemy wcześniej, to na autobus, to na wycieczkę, cóż - po powrocie do kraju przydałby się nam jakiś odpoczynek od tego urlopu :) Przystanek lokalnego busika znajdujemy tuż niedaleko hotelu i za 4 sole kupujemy dwa biletu do Pisaq. Droga wije się krętymi zakolami a widoki tak malownicze, że nos wsadzam w szybę i tylko co chwila wydobywam z siebie achi i ochy. Bus wypełniony po brzegi miejscowymi, uśmiechają się życzliwie a potem już w Pisaq kierują nami jak dojść do miejscowego targu. Wcale tak do końca nie byłam przekonana czy warto tu przyjeżdżać, ale dla Andrzeja był to jeden z ważniejszych punktów na mapie Peru. Targ uderza nas po prostu bogactwem kolorów. Ja rzucam się dosłownie na owoce, takich pyszności nie ma nigdzie, dojrzałe na słońcu i „prosto z drzewa”, próbujemy też nieznanych nam jeszcze owoców, których nazw nawet nie powtórzę. Indianki warzą pachnące zupki i inne jadła na swoich straganach. Mieliśmy nic tu specjalnie nie kupować, ale jednak szukamy kantoru wymiany i okazuje się, że tu obowiązuje znacznie gorszy przelicznik. Trudno. Później okazało się również, że wcale nie jest tak tanio, bo jakieś tam drobne figurki czy pamiątkowe T-shirty na rynku w Cusco były tańsze niż tu. No ale targ i klimacik wart obejrzenia.....
Nagle naszą uwagę przyciągają dziwne odgłosy, jakieś wycie , muzyka czy bóg wie co. Kilkunastu mężczyzn i młodych chłopców gra na muszlach. Skąd te muszle, przecież do morza ho ho ho. Ubrani w swoje tradycyjne stroje zmierzają do kościółka. Jeszcze na chwilę zatrzymują się przed wejściem i dają tu mały koncert a potem juz wchodzimy do środka. To już nie bogata katedra tylko skromny, wiejski kościół, do którego drobnym truchcikiem biegną sterane słońcem i ciężką pracą drobne kobiecinki w swych bajecznie kolorowych strojach. Patrzę na twarze i ręce tych rdzennym mieszkańców z lekkim podziwem. Tak przywiązani do ziemi i tradycji, tak ciężko pracują, bo chyba ich praca na roli opiera się na tych samych zasadach co przed wiekami. Nie widać tu traktora czy kombajnu, nie ma sprzętu rolniczego i praca na tarasach pozostaje równie mozolna od lat.
Nad miasteczkiem górują ruiny miasta i twierdzy Inków. Mówi się, że Pisaq było najważniejszym, drugim po Cusco ośrodkiem władzy Inków. Na szczycie góry wybudowali cały kompleks pałaców, świątyń i domostw, a także olbrzymi cmentarz. Niestety, cena wejściówek nas odstraszyła. To lekka przesada – 70 soli od osoby i jeszcze taksówka 25soli, wejść pieszo rady nie damy bo brak czasu, jedynie zejść byłoby fajnie. Kaska się juz kończy a przed nami jeszcze trochę pozostało. Swoją drogą te bilety wstępu w Peru to zabójstwo. Można niedrogo zjeść, znaleźć tani hotel, autobusy tak komfortowe i też ceny przystępne, ale te ich bilety wstępu to rozbój w biały dzień....
W jednym z zaułków miasteczka, szukając toalety, trafiliśmy na lokalną jadłodajnię. Dwie sale pełne miejscowych, rodziny z dziećmi, młodzież i trzy zestawy obiadowe do wyboru. Zupa, ryba, pieczeń z lamy lub kurczak i kompot – 10soli. Jakież to było jedzenie! Wprawieni w błogi nastrój powłóczyliśmy się jeszcze wąskimi uliczkami i z żalem (oj, można by tu zostać na chwilę) pożegnaliśmy miasteczko...