Geoblog.pl    coati    Podróże    Peru, Boliwia 2014    " Miasto Pokoju "
Zwiń mapę
2014
12
kwi

" Miasto Pokoju "

 
Boliwia
Boliwia, La Paz
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15012 km
 
La Paz nie jest stolicą Boliwii, choć powszechnie tak się uważa. Stolicą Boliwii jest Sucre, miasto które swą nazwę wywodzi od generała Antonio Jose de Sucre, pierwszego prezydenta niepodległej Boliwii. Jednak to La Paz jest najważniejszą metropolią kraju, tu też znajduje się Congreso Nacional, Palacio de Gobierno, siedziba rządu i pałac prezydencki oraz główne urzędy państwowe i instytucje finansowe. Położone jest w przepięknej kotlinie w Andach Środkowych na wysokości 3 600 m npm, choć przedmieścia zwane El Alto rozpościerają się nawet powyżej 4 000 m npm. Zamieszkuje tu ponad dwa miliony ludności, głównie Indianie Keczua i Ajmara oraz metysi, niewielki jest udział rasy białej (raczej tylko turyści ).
Za panowania Inków kotlina stanowiła część ich imperium a osada nosiła nazwę Choqueyapu. W 1535 roku ziemie te zostały podbite przez hiszpańskiego konkwistadora Diego de Almagro. Wcześniej towarzysz braci Pizarro w podbojach Ameryki Południowej, później zaś w ostrym z nimi konflikcie. W miejscu starej osady inkaskiej Hiszpanie założyli własne miasto La Ciudad de Nuestra Senora de La Paz. Nazwą tą chciano upamiętnić zawarcie traktatu pokojowego pomiędzy Almagro i Pizarro. Aczkolwiek ten ich „pokój” był bardzo wątpliwy. Najpierw bracia Pizarro pojmali Almagro i skazali na śmierć, potem syn Almagro wywołał rewoltę w Limie i zamordował Francisco Pizarro….
Wyjątkowo korzystny klimat oraz położenie na skrzyżowaniu hiszpańskiego srebrnego szlaku oraz kokainowej drogi handlowej sprawiły, że La Paz przez kolejne stulecia rozwijało się i rozrastało, i nawet dziś widać stały napływ ludności z innych rejonów. Z uwagi na ograniczenie terenu i wysokie ceny w samej kotlinie, budynki pną się wyżej i coraz wyżej, gdzie powstała nowa dzielnica El Alto.
Jest to miasto tak niesamowicie niejednorodne, tradycyjne i nowoczesne zarazem a bogactwo przeplata się z biedą. Wśród perełek architektury kolonialnej często spotykamy elementy nowoczesnej metropolii, modne butiki, domy handlowe i biurowce, ale wszystko to łączy się w jakąś całość i stanowi o kolorycie miasta. Dodatkowo urok ulicy dostarcza ta silna tradycja, zgodnie z którą kobiety ubierają tradycyjne stroje Indianek. Noszą poliery ( szeroka spódnica pod spód której wkłada się warstwami mocno marszczone halki), na plecach manty czyli takie ozdobne chusty oraz prześmieszne meloniki na głowach, które nie mam pojęcia jak się trzymają bo sprawiają wrażenie wyjątkowo przymałych. Fasony i kolory kapeluszy różnią się zależnie od regionu i plemienia, ale zazwyczaj położenie pośrodku głowy oznacza kobietę zamężną zaś nieco przekrzywiony na bok melonik noszą panny. Mężczyźni zarzucają na ramiona bajecznie kolorowe poncha.
Mieszkamy przy Calle Sagarnaga, malowniczej, bardzo stromej handlowej uliczce. W sklepikach można kupić tradycyjne swetry, czapki, szale, wyroby ze skóry i biżuterię - wszystko. Sklepikarze są bardzo mili, nie atakują, nie naciskają. Gdy usłyszą – No, gracias – uśmiechają się nieśmiało i wycofują. Tak, że można z przyjemnością chodzić i sobie oglądać te wszystkie cudeńka. Na chodniku też siedzą handlujący, zarówno młodzi artyści z biżuterią jak i starsi, tradycyjnie ubrani mężczyźni z szydełkiem i włóczką, oferujący swoje wyroby. Tak, w tym zakątku świata widok faceta robiącego własnoręcznie wyroby z włóczki nikogo nie dziwi. Taka już tu tradycja. Po wyjściu z hotelu skręcamy w lewo w Calle Linares, czyli Ulicę Czarownic. Na straganach widzimy rozwieszone, zasuszone rozgwiazdy, ropuchy , płody lam i mumie innych zwierząt, których nie potrafimy rozpoznać. Stare Indianki o dobrotliwym uśmiechu na pooranej zmarszczkami buzi, siedzą tu wśród tajemniczych mikstur, ziół i eliksirów i oferują leki na całe zło tego świata. Polecają kamienne amulety, które zapewnią szczęście, miłość i dostatek i uchronią od wszelkich chorób. No i też kupujemy kamienną figurkę Pachamamy , Matki Ziemi, która nas wykarmi i ochroni, ale pod warunkiem, że my też będziemy o Nią dbać i składać Jej ofiary (jeszcze nie wiem jakie). Pachamama jest boginią płodności, udanych zasiewów i zbiorów, czczoną od zawsze przez rdzennych mieszkańców w Andach. Gdy już potargowałam się i wydawało mi się, że uzyskałam dobrą cenę, „moja” czarodziejka uścisnęła mnie, ucałowała i jeszcze dorzuciła kilka kamyków, ale już zapomniałam przed czym mają chronić i co mi zapewnić. Nie do końca wierzę w czary-mary, ale przyznać muszę, że zakupione w dżungli od Indian Bora bransoletki z czerwonych nasion huayruro, zgodnie z zapewnieniem, przyniosły nam szczęście w podróży i nawet nikt nas po drodze nie okradł….
Docieramy na Plaza San Francisco, gdzie znajduje się chyba najpiękniejszy kościół miasta Basilica de San Francisco. Z zewnątrz bogato przyozdobiony rzeźbami kwiatów, ptaków i owoców, wewnątrz barokowe, pełne przepychu rzeźbione ołtarze i ambona. To co kocham w podróżowaniu na własną rękę, to ta względna niezależność od upływającego czasu. No więc, jeśli nikt nie pogania do odjeżdżającego autokaru firmy Orbis, możemy całe popołudnie spokojnie przesiedzieć na schodkach,. Zagryzając soczysty plaster ananasa obserwujemy tutejsze zwyczaje, zbierające się grupki miejscowych, pracę pucybutów, handlarki słodkości, jakiś pokaz tańca….

Wracamy do hotelu i prosimy na recepcji o zamówienie taksówki na terminal autobusowy. Myślałam, że zadzwonią po prostu, ale nie. Wysyłają boya hotelowego na ulicę. Wraca zziajany po 15-20minutach i oznajmia, że żadna taksówka nie chce jechać na dworzec, bo jest najgorsza godzina, wszędzie korki i to się im nie opłaca. Nie rozumiem. Nikt tu nie jeździ według taksometra tylko zgodnie z ustaloną wcześniej ceną, więc chyba można by ustalić cenę tak by się opłacało. Tym bardziej, że taksówki są tu bardzo tanie. Ale nie, nie opłaca się i już . Cóż, trzeba iść, dobrze, że moja walizka zostaje depozycie hotelowym (wracamy tu za 4 dni ). Po kilku minutach marszu jednak jakaś taksówka zatrzymała się przy nas. O 19ej nocnym autobusem wyruszamy do Uyuni. Czeka nas 12-godzinna podróż, ale ją pewnie prześpimy i tym samym zaoszczędzimy jeszcze na hotelu..
Kiedyś muszę zliczyć te godziny spędzone w autobusach.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (29)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2014-07-06 11:28
O...o...ale widoki, jak kolorowo i wspaniałe stroje . Piękne miejsce !

- tak proponuję zliczyć noclegi w autobusie -byłoby ciekawe zestawienie. Kiedyś w ten sposób zwiedzałam USA ale to było ...oj dawno!
pozdrawiam
 
irena2005n
irena2005n - 2015-05-13 11:14
dosyć ciekawy mieliście program...i chyba dosyć męczący...ale...widzę, że się nie poddajecie....super...
 
 
coati

Jagoda i Andrzej
zwiedzili 8% świata (16 państw)
Zasoby: 145 wpisów145 220 komentarzy220 1798 zdjęć1798 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
 
30.03.2014 - 27.04.2014
 
 
06.02.2013 - 25.02.2013