Aż trudno uwierzyć ile różnych cudownych widoków można obejrzeć w ciągu dwóch dni. I trudno uwierzyć, że tu krajobraz zmienia się co parę kilometrów. Przepiękne szczyty wulkanów wystające z półpustynnych równin Altiplano, kolorowe góry, które dały natchnienie Salvadore Dali do namalowania niesamowitych obrazów, pola gejzerów tryskających parą na kilkadziesiąt metrów, bajeczne kolory lagun i brodzących po nich setkach flamingów, stada lam i przemykające grupkami wikunie oraz króliki, które z bliska okazały się długoogoniastymi wiskaczami. Była to chyba obok dżungli najpiękniejsza cześć wyprawy.
I nic to, że mimo czystego nieba i rażącego słońca było zimno, a wieczorami, w nocy i rankami nawet bardzo zimno. Podczas drugiego noclegu, tym razem całą grupą w jednym pokoju, oprócz kołder i kocy używaliśmy śpiworów. I nie było odważnych, żeby wejść pod hostelowy prysznic. W nocy zamarzła woda w przewodach naszej toyoty i rano pomógł dopiero podłożony pod silnik ogień. Nic to też, że mieliśmy problemy z oddychaniem ( i nie tylko my), a męczyło nawet spożywanie posiłków. Brakowało tchu. Wszystko przez wysokość, na której przebywaliśmy. Podróżowaliśmy powyżej 4000 mnpm, nocowaliśmy na 4300, a dotarliśmy do 4900 m w okolicy gejzerów. Cale szczęście, że pod ręką były niezawodne liście koki. Ich żucie naprawdę pomagało. Pomagała też mocna herbata z liści koki. Było niesamowicie i cudownie - i ręczę, że nie była to wcale zasługa koki:)