Jak tylko wczoraj rankiem nasz autobus z Uyuni dotarł do terminala, zaraz rozejrzeliśmy się za jakimś transportem powrotnym do Peru. Chcieliśmy jednak przekroczyć granicę w innym punkcie niż wjeżdżając do Boliwii więc kupiliśmy bilety na autobusy linii boliwijskiej TITICACA, La Paz- Copacabana 60 bolivianos za 2osoby i Copacabana- Puno 100 bolivianos za 2osoby. Wygodnie, bo o 7ej rano autobus odbiera nas spod hotelu. No i mamy okazję pobyć choć chwilkę w Copacabanie. Drogę przez kanał nasz autobus pokonuje umiejscowiony na promie towarowym, zaś my, pasażerowie, przewożeni jesteśmy niewielkimi łodziami. Na przystani oczywiście stragany, pamiątki, owoce, świeżo wyciskane soki i apetyczne empanadas.
Nazwa założonego ponad 3 tysiące lat temu miasta wywodzi się od terminu Kota Kahhuana, co w dialekcie Aymara oznacza „widok na jezioro”. W czasie panowania Inków odbywały się tu pielgrzymki na Isla del Sol, zwaną dawniej Isla Titicaca, gdzie znajdowało się sanktuarium Świątyni Słońca. Gdy ziemie te podbite zostały przez Hiszpanów, wiara inkaska przemieszała się z chrześcijańską, dominikanie zainicjowali kult Matki Bożej z Copacabany i tradycja pielgrzymowania przetrwała do dziś. Virgen de Copacabana uznana została za patronkę całej Boliwii..
Wprawdzie Boliwia utraciła w wyniku konfliktu z Chile dostęp do morza, a jednak posiada własną Marynarkę Wojenną, około 5tys świetnie wyszkolonych marynarzy i okręty wojenne, które stacjonują właśnie na Jeziorze Titicaca.
Robimy krótki spacer bardzo klimatyczną uliczką, pełną przytulnych knajpek i straganów z owocami i pamiątkami, no i nawet nam żal, że nie zostajemy tu choć na jeden dzień.
Przejście graniczne już nie jest tu tak barwne jak w Desaguadero. Tylko dwa autobusy a kolejka do urzędnika boliwijskiego ciągnie się w nieskończoność…Po peruwiańskiej stronie już znacznie szybciej, ale musimy czekać na pozostałych pasażerów co to nadal tkwią w kolejce po boliwijskiej stronie. Czekamy w upale a zbliża się godzina sjesty. No, sjesta to tu rzecz święta… Dwa sklepiki na krzyż, jakiś stragan i barek z publiczną toaletą na zapleczu (brudną ale płatną), wszyscy nagle zaczynają zamykać te przybytki. Babcia klozetowa z wielką niechęcią wpuszcza mnie jeszcze do swego królestwa, ale już kolejnej osobie zamyka el servicio przed nosem. Sklepikarz ziewa i wychodzi, nie kupimy wiec już nawet wody. W głowie się nie mieści, przecież takie dwa pełne autobusy to dla nich bizness, ale nie, co tam dinero, sjesta jest i koniec.
Docieramy do Puno przed wieczorem i zgodnie ze zwyczajem od razu szukamy transportu na kolejny etap podróży. Nie ma już miejsc na Cruz del Sur ale zaczepia nas Sonia, agentka z Inka Travel. Kupiliśmy u niej bilety na Transportes Transzela Puno-Cusco - po 50 soles, wycieczkę na jutro po jeziorze Titicaca – 120 soles za dwie osoby z lunchem, no i poleciła nam hostel. Quechuas Backpakers, świetnie zlokalizowany, bardzo czysty, ze smacznym śniadaniem, jedno z lepszych miejsc w jakich dane nam było zatrzymać się podczas tej eskapady.
Wieczorem spacer po miejskim deptaku. Dziś Wielki Czwartek i tłumy mieszkańców przez całą noc ciągną do kościoła. W Peru to właśnie na czwartek i piątek przypadają największe obchody Świąt Wielkanocnych i te dwa dni są wolne od pracy.