Lądujemy w najbardziej chyba samotnym mieście świata. Nie dochodzi tu żadna droga ani tor kolejowy, jedynie wodą lub powietrzem można się tu dostać. Z okien samolotu podziwiamy bezkres puszczy amazońskiej i kręte zakola rzek. Po raz pierwszy zobaczyłam to miasto przed kilku laty na filmie Cejrowskiego Boso Przez Świat i zrobiło na mnie takie wrażenie, że już od razu wiedziałam, że muszę... i że będę któregoś dnia chodzić jego uliczkami.
Iquitos to stolica największego peruwiańskiego departamentu Loretto. Miasto powstało w połowie XVII wieku a jego rozkwit związany był z erą kauczuku. Przy Plaza de Armas zachowała się pamiątka z tych czasów Casa de Hierro. " Żelazny Dom " zaprojektowany przez francuskiego architekta Eiffela został tu dostarczony drogą morska wprost z paryskiej wystawy i nadal uświetnia miasto swą obecnością... Jesteśmy szalenie ciekawi jak tu się żyje, w takiej rzec można metropolii a jednocześnie w takim odcięciu od świata. Z lotniska bierzemy moto-cara no i już w drodze do hotelu polecanego nam przez kierowce, okazuje się że to nie miasto o którym śniliśmy. Strajk trwa tu również a jego efektem są sterty śmieci na ulicach, pozamykane bary i restauracje, pozaciągane, żelazne żaluzje sklepów. Zatrzymujemy się w Selva Hostal, bierzemy prysznic i ruszamy w miasto. Opustoszałe ulice, wiatr rozciąga śmieci, smród, miasto jak z jakiegoś filmu, nierealistyczne. Gdzie są ludzie? gdzie turyści, handlarze i cały ten zgiełk charakterystyczny dla miasta Południowej Ameryki? Podejmujemy decyzję, nic tu po nas, trzeba jak najszybciej, to znaczy nazajutrz z samego rana opuścić miasto i udać się do dżungli. Dżungla nas ocali, dżungla nas przechowa przez kilka dni a po powrocie miasto będzie posprzątane i wtedy poznamy je bliżej. No tak, tylko gdzie wykupić pobyt w jakimś zakątku selwy, jeśli wszystkie biura podróży też pozamykane... Pod adresem Raymondi Nr 138 odnajdujemy biuro Amazonian Trips, o którym wcześniej czytaliśmy wcześniej w różnych relacjach z podróży, ale też nieczynne. Na ulicy jacyś kolesie proponują, że podwiozą nas tuk-tukiem do domu właściciela biura, Waltera, że są jego kolegami i nam pomogą. Podchodzimy do tego podejrzliwie, nie damy się przecież wywieźć gdzieś za miasto...W końcu znajdujemy jakieś inne biuro, obok kolejne i okazuje się że te biura pracują ale tak w ukryciu, po cichutku bo nie chcą uchodzić za łamistrajków. Zresztą knajpki też są czynne tylko trzeba wchodzić maleńkimi drzwiczkami z boku bądź przez zaplecze. Gdy już dokonaliśmy rezerwacji i opuszczamy agencje podróży dopada nas zziajana gromadka przyjaciół Waltera i on sam we własnej osobie. Nie daliśmy się zawieźć do niego to usłużni przyjaciele pojechali po niego i przywieźli go do klienta, czyli do nas. . Koniec końców zrezygnowaliśmy z tamtej rezerwacji i wykupiliśmy pobyt w Chullachaqui Lodge. Rachunek opiewa na 1500 soli za dwie osoby : transport do/z dżungli, 4dni pobytu - 3noclegi, wyżywienie - 3posiłki dziennie, przewodnik z łodzią i wycieczki w selwę. Walter polecił nam również tańszy a lepiej położony, bo w centrum hotel. Zatem jutro po śniadaniu przewozimy nasze rzeczy do Hostal El Colibri, zostawiamy moją nieodłączną walizę w depozycie hotelu i ruszamy w dżunglę...