Całkowicie nieprzespana noc na promie i nad rankiem szybka decyzja - uciekamy stąd.... Kajuta okazała się klaustrofobiczną, metalową puszką, w której nawet trzech minut nie było możliwe spędzić, brakowało powietrza. Przenieśliśmy się na pokład do hamaków ale tu atrakcji dostarczali nam krążący wokół podpici chłopcy, chyba z obsługi promu. Na dodatek już po północy dojechał do portu transport samochodów osobowych, no i nie czekając nawet wschodu słońca chłopcy zaczęli załadunek tych aut na dach drugiego pokładu, dokładnie nad nami. Całkiem cienki dach, na zupełnie cienkich, przerdzewiałych słupkach zaskrzypiał i aż się wygiął pod ciężarem tych samochodów. Nie, stanowczo nie. Jedna noc wystarczy, tym bardziej, że nadal nie wiadomo czy prom dzisiaj też wypłynie. Gdy opuszczaliśmy już statek, do portu wpłynął prom Henry. Taki duży, bielutki, to właśnie nim chcieliśmy płynąć a trafił nam się jakiś inny. No cóż, za późno. Nawet gdybyśmy teraz chcieli przesiąść się na niego to też trzeba by było czekać ze dwa dni, aż go załadują.
W drodze na lotnisko chłopak z moto-cara oznajmia nam, że z powodu strajku nie uda nam się kupić biletów na samolot, więc może lepiej zawiezie nas do hotelu i poczekamy aż strajk się skończy...
Jak dziewczyna ze Star Peru ukazała się w kantorku na godzinę przed planowanym odlotem do Iquitos miałam ochotę podbiec i ją wyściskać, tak bardzo chciałam już opuścić to miejsce. Kupiliśmy bilety po 90usd od osoby. Mieliśmy szczęście bo samolot lecący z Limy tu miał tylko międzylądowanie i był pełen.Dostaliśmy więc dwa ostatnie miejsca. Tym sposobem nasz czterodniowy rejs po Amazonce/Ucayali skrócił się do jednej nocy na promie, ale tym samym zyskaliśmy trzy dodatkowe dni. A więc uda się nam zaliczyć kanion Colca, na który wydawało się, że brak już będzie czasu.