Lecimy z Limy do Pukallpy za około 90usd od osoby. Stąd planujemy dalej płynąć promem do Iquitos. Rejs statkiem po Amazonce był naszym marzeniem od dawien dawna i skoro tylko zapadła decyzja o wakacjach w Peru to ta podróż stanowić miała gwóźdź programu. Lot trwał godzinkę a cała jego atrakcja, oczywiście poza widokiem Andów, to fakt, że po raz pierwszy w życiu przydzielone nam zostały miejsca POD skrzydłem. Tak, nie na skrzydle, nie za skrzydłami, tylko dokładnie pod skrzydłem. Lecieliśmy BAe 146, czterosilnikowym, brytyjskim samolotem odrzutowym a z okienka mieliśmy widok wprost na podwieszane silniki.
Po opuszczeniu lotniska bierzemy Moto-cara i tuk-tukamy się do portu. Kierowca oznajmia nam, że w mieście właśnie trwa strajk i nie wiadomo kiedy będzie wypływać najbliższy prom. Najlepiej więc będzie jeśli on nas zawiezie do jakiegoś miłego hoteliku i tam sobie posiedzimy, aż strajk się zakończy. Tak tak, jasne, strajk ! a hotelik to pewnie jakiejś cioci, a cioci brak gości więc może dobrze cioci gości dowieźć...Kategorycznie mówimy nie i każemy się wieźć do portu. W porcie praca wrze, trwa załadunek pełna parą, dowiadujemy się, że statek wypływa o 15-ej więc przystępujemy do negocjacji. Uzgadniamy 360 soli za kajutę z wyżywieniem i możliwość zawieszenia hamaków na górnym pokładzie. Dostajemy nawet kluczyk do łazienki, z której mamy prawo korzystać tylko my. Łazienka obskurna, mimo zapewnień, że właśnie została wysprzątana, woda w prysznicu i kibelku ciemnobrązowa, wprost z rzeki. Ahoj przygodo! nam i tak wszystko się podoba. Prom robi na nas dobre wrażenie, tak na pierwszy rzut oka, bo potem jednak cały ten brud i rdza stają się już bardziej widoczne, a rozgrzane na słońcu żelastwo sprawia że całkowicie brak powietrza, nie ma się gdzie skryć i nie ma czym oddychać. Nic to, jak ruszymy to pewnie będzie wiaterek i zrobi się fajnie..... Opłatę mamy uiścić jak tylko prom odbije od brzegu ( na całe nasze szczęście !!!!! ) Teraz tylko szybciutkie zakupy na bazarze, hamaki ( 20 soli za sztukę), zapas wody pitnej na kilka dni, jakieś owoce. Jeszcze chcemy zjeść obiad w jakiejś pobliskiej knajpce, ale kierowca wozi nas chyba w kółko, bo przecież miasteczko niewielkie a jemu ciągle nie po drodze i daleko. Wkurzeni i zakurzeni pyłem, żegnamy naszego kierowcę, który jednak żegnać się w ogóle nie chciał bo widział w nas chyba interes dnia. Niedaleko portu znaleźliśmy fajną knajpkę, coś w rodzaju naszych polskich obiadków domowych, bo jedli sami swoi. Było przepysznie i przetanio. Wracamy na statek, bo zbliża się pora wypłynięcia, no i co, okazuje się że nie wypływamy, może o 17ej, może później, a może w ogóle dopiero jutro. Z uwagi na strajki nie dotarły jeszcze inne ciężarówki z towaru, no i pasażerów wciąż za mało jeszcze...a turystów żadnych, my jedyni i wszyscy nam się dziwnie przyglądają, nie pojmując widocznie co tu robimy, na tej kupie złomu.