Zobaczyć z bliska milusie tarsiery i sprawdzić czy Chocolate Hills są naprawdę z czekolady to były dwa planowane, niepodważalne punkty naszej wyprawy na Filipiny. Po śniadaniu wyruszamy na główną uliczkę w poszukiwaniu jakiegoś środka lokomocji. Zastanawiamy się nad wypożyczeniem skutera. Ale na niebie nieco się chmurzy, no i ja nieco przerażona tym co obserwuję tu na drogach (brak przepisów, świateł w pojazdach, wymuszania, jazda na czwartego itd..) tchórzę i decydujemy się na miejscowego kierowcę z vanem. Van wygląda dość porządnie, jedynie ogumienie jakieś bez rowków, w zasadzie łyse jak Kojak, ale co tam, wytargowaliśmy 1600 PHP za cały dzień i ruszamy. W Tagbilaranie zatrzymujemy się na moment przy Blood Compact Monument, symbolizujący pakt przymierza zawarty pomiędzy Hiszpanami a Filipińczykami w 1565 roku. Zwiedzamy też monumentalną Katedrę, jeden z pierwszych kościołów założonych przez jezuickich misjonarzy. Kręta droga prowadzi przez wioski, pola ryżowe i w końcu dość mroczny las. Kierowca prowadzi dość pewnie, ale i tak kurczę się przy spotkaniach z innymi pojazdami. Jeepneye, tricykle, skutery - każdy jeździ jak chce... Dojeżdżamy do Tarsier Conservation Area, Loboc. Kupujemy bilety wstępu za 60 PHP od osoby i wkraczamy na terytorium najmniejszych małpek na świecie. Żyją tu na wolności i jak widać na zdjęciach, w ciągu dnia raczej przysypiają. Ale nie mają powiek, więc śpią z otwartymi oczyma.Takie słodkie jak pluszaczki- przyczepianki, a jednak przecież drapieżniki...
Wracamy na parking do naszego vana. Andrzej siedzi z przodu, obok kierowcy, ale najpierw wpuszcza mnie na tył. Łapie za przesuwane drzwi i .... drzwi z hukiem spadają na ziemię. Boże kochany, rozpada się nasz środek lokomocji. Ale patrząc na lakier wyglądał dość statecznie. Nadbiegają inni kierowcy i próbują naprawić drzwi, trochę to trwa, no ale ruszamy. Ciekawe co będzie dalej.
Wpisane na Liste Światowego Dziedzictwa UNESCO, Chocolate Hills wprawiają w prawdziwy zachwyt. Setki stożkowatych, brunatnych wzgórz tworzą malowniczy, niczym z bajki krajobraz. Wdrapujemy się na punkt obserwacyjny i ... łapiemy głęboki oddech. Tymczasem nadciąga burza. Diametralnie zmienia się koloryt nieba i czekoladowych wierzchołków. Zafascynowani widokiem mokniemy w deszczu i wcale nam nieśpieszno schodzić aby gdzieś ukryć się przed deszczem...
Pakujemy się do vana. Tym razem Andrzej już nie dotyka się felernych drzwi, kierowca wpuszcza mnie do środka. Ruszamy... Deszcz zacina coraz mocniej, a my czujemy, że przydałby się parasol. Dach auta cieknie niczym sitko. Po chwili jesteśmy przemoczeni...Kierowca przyśpiesza. Na drodze wzmożony ruch, to już wieczór, ale nikt nie używa świateł. Oby do hotelu, oby już być w pokoiku...