Najpierw metrem do stacji Indios Verdes, potem kupiliśmy bilety na miejscowym dworcu "PKS" , Terminal del Norte i już opuszczamy miasto. Z okien autobusu widok na przedmieścia, zbocza gór ciasno usiane małymi budkami, domki z blachy i tektury, to chyba słynne slumsy, ogrom biedy. Po godzinie docieramy do starożytnego miasta Teotihuacan.
Miasto Quetzalcoatla - Pierzastego Węża, miejsce gdzie ludzie staja się Bogami, przed wiekami było metropolią z ponad 200 tysiącami mieszkańców. I podobnie jak w większości takich miejsc nieznane są przyczyny opuszczenia miasta przez mieszkańców i jego upadku. Niebo nieco zamglone, Andrzej narzeka na brak słońca i niską temperaturę ( ok 22 stopni) - I to ma być ciepły kraj?- pyta od dwóch dni. W jednym ze sklepików u wejścia kupujemy jednak kapelusze z dużym rondem i kremy do opalania z filtrem. Protektorem się jednak nie posmarowaliśmy (bo przecież nie ma słońca! ) i gorzko potem tego żałowaliśmy. Gdy już wdrapaliśmy się na Piramide del Sol ( Piramida Słońca ) , zachwyceni i oszołomieni pięknem tego miejsca popadliśmy w lekką zadumę i nie zauważyliśmy kiedy minęła godzina albo i więcej. Wiaterek powiewał miło a słońce przecież za chmurkami.... Nie powiem jak wyglądaliśmy następnego ranka.