Po śniadaniu zwyczajowa godzinka na basenie a potem bierzemy rowery i w drogę. W zatoce rozlokowały się hotele i restauracje, ale sama wioska Mui Ne jest nieco oddalona. Po drodze mijamy kolejne resorty, kościół, szpital, a potem zabudowania coraz rzadsze, już tylko domki tutejszych mieszkańców. Nagle przed naszymi oczyma rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na kolejną zatoczkę, wypełnioną kolorowymi łodziami rybaków. Jest ich niezliczona ilość! Z tych większych łodzi dopływają oni do brzegu tymi swoimi, okrągłymi "skorupkami" a tu na nich już czekają żony i dzieci by pomóc przy wyładunku runa wydartego morzu. Obrazek tak piękny, że aż nienaturalny, jak z baśni jakiejś albo z filmu przygodowego. Stoimy zauroczeni i spokój zakłócają nam jedynie miejscowe dzieciaki, wyciągające drobne łapki po "one dolar". Niektóre z nich usiłują nawet wedrzeć się nam w kadr zdjęcia by mieć dodatkowy pretekst do "one dolar". Rodzice obserwują z pewnej odległości i podsyłają kolejne dziecko. Nie spotkaliśmy czegoś takiego wcześniej w Wietnamie, nikt dotychczas nie wyciągał tu ręki po pieniądze. Podawali wygórowane ceny, mylili się nagminnie przy wydawaniu reszty ale żeby żebrać , nie, tego nie było. Jedziemy dalej, miejscowość spora, ale ogólnie nieciekawa, trochę tu brudno, zagłębiamy się w boczne, puste uliczki, coraz biedniejsze tu domki, ale w pewnym momencie drogę zagradza nam jakiś ponury Wietnamczyk mówiąc dobitnie - NO - . Nie to nie, nie będziemy naruszać ich prywatności, zawracamy. Bliżej centrum na ulicę wybiega sfora dzikich psów czy co ... nie, to kozy !