Ta szara, jedwabna sukienka z czarną kokardą, na manekinie wystawionym przed sklepikiem z ciuszkami prezentuje się całkiem, całkiem. Przecież nie mam SZAREJ sukienki ! Tak, to jest istotny argument... Zatrzymujemy więc rowery, ekspedientki uśmiechają się zachęcająco, ale nie są nachalne jak w krajach arabskich, wiec wchodzimy. Tylko ją przymierzę, z pewnością to nie mój rozmiar.. No i rzecz jasna, za mała. Ale to przecież HOI AN - miasto krawców, uszyją mi na miarę! Nieważne, że nazajutrz raniutko opuszczamy miasto, suknia będzie do odbioru za cztery godziny. Ale ta czarna, muślinowa tez suuuper...Taka mała, czarna to przecież podstawa babskiej garderoby...W zasadzie jak już się rozebrałam to czemu jej nie przymierzyć? Miara już przecież i tak pobrana...
Jedziemy dalej, mijamy klimatyczne restauracyjki nad kanałkiem i docieramy do plaży. To był świetny pomysł wynająć rowery ( 3$ razy dwa ) bo plaza oddalona wprawdzie tylko 4 km od centrum, ale zawsze można zjechać gdzieś w bok i zobaczyć troszkę inne klimaty. Plaża z pięknymi palmami robi wrażenie, morze wzburzone, fale silnie tłuką o brzeg. Za zimno na kąpiel, ale nie możemy odmówić sobie krótkiego leżakowania w towarzystwie piwa Sajgon (1$).
Wracając, skręcamy w polną drogę, jedziemy przez jakieś wioski, mijamy małe, kolorowe domki i groby zmarłych w ich ogródkach ( dziwny zwyczaj - grzebać zmarłych w przydomowym ogródku !). Dzieci wracają ze szkoły, machają nam - Hello- i wszyscy się uśmiechają. Nagle, ku naszej wielkiej uciesze, drogę zachodzą nam bawoły błotne. Andrzej chwyta aparat bo przecież ma ogromny sentyment do tego zwierza a tu wybiega kobitka i krzyczy -ONE DOLAR, ONE DOLAR . Tak tu się robi biznes! Jak zobaczą białego turystę maja go za bankomat, który bez szmerania ma wypłacać kasę.
W drodze powrotnej odbieramy moje sukienki, szara 20$, czarna 30$ . Głodni już nieco, jejku co tu dzisiaj zjeść ?Bo Hoi An to nie tylko miasto krawców, to miasto najlepszej kuchni w Wietnamie. W ulicznym ciągu malowniczych domków, sklepy-pracownie krawieckie przeplatają się na przemian z setkami restauracyjek. Może by znów przepyszne White Roses ??? A może smażone Won-Tonki ??? Szkoda jednak, że nie przymierzyłam tej czerwonej ...