Jest zimno, zimno i mokro. W Hue ponoć o tej porze roku powinno być około 27stopni, jest może 13-14 i leje. Kupujemy kolejną pelerynę, bo tamta w strzępach. Recepcja hotelu łaskawa, dostaliśmy dodatkowe kołdry (klimat sprawia ze pokoje nie mają instalacji grzewczych ). Po śniadaniu szybciutko opuszczamy hotel i zagłębiamy się w uliczki miasta znajdującego się za murami twierdzy. Bo za murami to nie tylko Cesarskie Miasto i Zakazane Miasto, tu żyje Wietnam, kwartały domków na małych uliczkach, a do każdego jakby osiedla wstęp przez ozdobne bramy. Łazimy tak przez parę godzin nie spotykając tu żadnych turystów i podziwiając malownicze domki otoczone kwiatami i klatki z ptaszkami. Na każdej uliczce małe restauracyjki a raczej barki. Wietnamczycy chyba nie gotują w domu, nawet ci bardzo biedni, widocznie taniej pożywiać się na mieście. Andrzej ma ochotę spróbować tu prawdziwej, ulicznej Pho Bo, ale rezygnuje, bo jednak barki zachęcająco nie wyglądają. Deszcz się nasila, wracamy do hotelu mijając setki " duchów". Tak nazwaliśmy te wszystkie postacie w rozwianych, różnokolorowych, szeleszczących pelerynach pędzące na skuterkach ulicami miasta. Postanawiamy wcześniej opuścić Hue więc na recepcji zamawiamy autobus, który za 4 $ zawiezie nas z samego rana do Hoi An.