Konduktorka już od pierwszego spojrzenia dała nam wyraźnie odczuć kto tu rządzi, tu - czyli w JEJ wagonie. Zmierzyła nas badawczo wzrokiem, ale raczej nie podejrzewała, że może mieć z nami jakieś problemy. W baaardzo długim pociągu do Hue każdy przedział ma swego osobistego konduktora, który wskazuje ci miejsce, rozdaje kocyki, czasem pilnuje porządku, ale zazwyczaj przysypia sobie w kąciku.Rozpoczynamy 13-godzinną podróż, fotele lekko pochylane, wygodne, w przedziale tylko kilku Wietnamczyków. Pociąg troszkę jakby z minionej epoki, a może z filmu...... drewniany chyba, miło turkocze, przysypiamy nieco , ale widoki za oknem bajeczne, uprawne poletka ryżu, porozrzucane wioski, rzeki, góry. Andrzej chwyta raz za kamerę raz za aparat, wszystko chciałby zapisać, uwiecznić jakby w obawie że nie da się tego zapamiętać na zawsze. Szyby w oknie nieco wczorajsze, obraz niewyraźny, więc otwiera okno. Konduktorka jednak czuwa ( wydawało się, że drzemie ), zrywa się ze swego kącika, wsuwa przygniecione kapcie i mocno wyprężona , z groźnym wyrazem twarzy zbliża się w naszym kierunku. Wiemy już o co chodzi, okno jednak stawia opór. Kobietka stoi przed Andrzejem, malutka taka, ale przecież tu najważniejsza. One to uwielbiają, ma zadanie pilnować porządku i to wykonuje sumiennie. Widzieliśmy już wcześniej na lotnisku choćby, jak usiłują ustawiać kolejkę w równej linii i nie straszne im nawet dwukrotnie większe Holenderki czy Dunki. Jeszcze kilkakrotnie okno było jednak otwierane, a konduktorka człapała w tą i z powrotem i nie pospała sobie tym razem. W końcu odkryliśmy, że okno w toalecie tez się otwiera i już nie miała z nami kłopotu. Podróż umila kilkakrotny przejazd wózków z miejscowym cateringiem, jest kawa, herbata coś na ząb (zimna lub gorąca woda dostępna jest w automacie na korytarzu ). Miejscowi wykorzystują talony, które mieli chyba wliczone w cenę biletu. Przyznać muszę, że obawiałam się nieco tej podróży, ale było super, karalucha nie widziałam ani jednego, a na wyjęcie jakiejkolwiek lektury do czytania zabrakło czasu. Hue powitało nas chłodem i deszczem. Na dworcu otaczają nas taksówkarze, wybieramy takiego najbardziej uśmiechniętego, prosimy o hotel w centrum, blisko rzeki, w granicach 20$. Jest OK, jeszcze tego samego wieczoru wychodzimy na spacer i kupujemy Andrzejowi pierwsza pelerynę przeciwdeszczową ( będzie ich jeszcze trzy ).