O ósmej rano pod hotel podjeżdża niewielki, ale wypełniony do granic możliwości busik. Bilety kupiliśmy u nas na recepcji - 15usd od osoby. Bagaże umieszczamy na kopiasto już załadowanym dachu. To chyba takie Rodzinne Przedsiębiorstwo Transportowe – kierowca zajmuje się swoim kółkiem i od czasu do czasu uśmiecha do swojej kobiety, która to jest jakby managerem , decyduje kogo za ile przyjąć na pokład, zagaduje do stojących przy drodze, negocjuje. W pewnym momencie zwalnia nawet swój fotel dla dwójki kolejnych pasażerów a sama idzie na dach, gdzie nakrywa się plandeką dla osłony przed wiatrem i słońcem.
Jedziemy…. Po drodze krótkie postoje przy barkach przydrożnych, podchodzą uliczni sprzedawcy owoców i słodyczy, drobne zakupy w sklepikach, pijemy chłodne napoje (polecam PLUS 1000, świetnie gasi pragnienie i nawadnia). Kierowca polewa koła zimną wodą, jest gorąco…
Drogi już całkiem niezłe, dość wąskie ale w większości asfaltowe. Przed laty, w okresie kolonialnym Anglicy wprowadzili w tej części Azji ruch lewostronny. W 1970 roku dekretem wydanym z dnia na dzień, nastąpiła zmiana na ruch prawostronny. Niezmiernie zadziwił nas fakt, że kierownice w samochodach po tylu latach nadal znajdują się po prawej stronie. Najpierw myśleliśmy, ze dotyczy to starych aut, może sprowadzanych z Tajlandii. Okazuje się jednak, że nawet większość nowiutkich, prosto z salonów, pojazdów wyposażona jest w kierownicę po prawej stronie. A kierowca siedzący po prawej stronie w ruchu prawostronnym radzi sobie całkiem nieźle, choć wydaje się to trochę absurdalne.
Do Nyangshwe docieramy około 17ej, płacimy na rogatce Inle Zone entrance fee 10 usd ( lub 10 eur jak kto chce ). Bilet upoważnia turystę do pobytu w tej okolicy przez okres 1 tygodnia, a z opłaty zwolnione są dzieci poniżej 5 lat. Kierowca podwozi nas pod Inle Star Motel. Dwójka kosztuje nas 35usd za noc, śniadanie na tarasie widokowym ( na dachu) wliczone w cenę. Hotel położony nad kanałem, tuż przy porcie, jest więc dosyć głośno, nawet obawiamy się czy turkot silników łodzi pozwoli nam się wyspać. Okazuje się, że warkot ten można nawet polubić… Jedyny mankament motelu to brak lodówki w pokoju, zawijamy wiec zimną wodę w gazety i ręczniki, by jak najdłużej trzymała niską temperaturę.
Na nabrzeżu nie brakuje chłopaków oferujących wyprawy łodzią więc szybko umawiamy się na jutro na godzinę siódmą rano. Za 25usd mamy łódkę ze sternikiem na cały dzień tylko dla siebie.
Wieczorem szukamy knajpki, tu jest już bardzo turystycznie, restauracyjek więcej i turystów dużo, atmosfera wakacyjna…..