Lądujemy już po 18ej, odbiór bagażu, nieudana próba wypłaty gotówki z odmawiającego współpracy bankomatu, ostatecznie kantor i niezbyt korzystny kurs wymiany usd na sole, ale przecież potrzebna kaska na taxi, no i już całkiem, całkiem ciemno.... A tego się właśnie obawialiśmy. Tyle się naczytaliśmy opowieści jak to w Limie niebezpiecznie, a szczególnie po zmierzchu, jak to nieuczciwi taksówkarze wywożą turystów w nieznane i pozbywają ich wszelkiej gotówki, czyszczą konta a nawet dybią na zdrowie i życie naiwnego podróżnika, że po opuszczeniu lotniska każdy nagabujący nas taksówkarz wydawał nam się podejrzany. Może ten starszy? Wygląda na uczciwego. Już tu inni też podchodzą i zaświadczają o uczciwości przez nas wybranego, a Wybrany macha nam przed nosem jakąś licencją, że niby to on z jedynej, autoryzowanej przez władze lotniska firmy. No dobra, jedziemy, chociaż po prawdzie to taksówka w ogóle nieoznaczona, no ale niby to kompania Green Taxi. 65 soli oznajmia taksówkarz na początek. Zgadzamy się na 50 soli .
Imperial Inn Hostal, jedyny nocleg, który zarezerwowaliśmy jeszcze przed wylotem z Polski, mieści się w Miraflores, nieco odległej ale uznawanej za bezpieczną dzielnicę Limy. Jedziemy szeroką arterią, jedziemy i jedziemy. W pewnym momencie taksówka skręca w boczną, ciemna uliczkę. Okazujemy swoje zaniepokojenie a autko zaraz skręca w kolejną, jeszcze ciemniejszą i węższa uliczkę, na której nie ma żywego ducha a wszystkie partery budynków mają pozaciągane metalowe żaluzje. Tego już nie wytrzymujemy i żądamy od kierowcy by się natychmiast zatrzymał i zawrócił. On coś zdenerwowany krzyczy po hiszpańsku, ale ja nie rozumiem, więc my głośniej, on zwania, widzi nasze zdenerwowanie, ale zaraz znów podnosi głos i przyśpiesza, po chwili opuszczamy ten ciemny zaułek i wjeżdżamy na oświetloną, nadmorska aleję, która prowadzi już prosto do Miraflores. Uff, oddychamy z ulgą, przeżyliśmy tym razem, Śmiejemy się na głos i taksówkarz razem z nami.
Zostawiamy rzeczy w hoteliku, szybki prysznic i wreszcie " Lima by night ". Wyruszamy na nocny spacerek. Idziemy na nadmorski bulwar posłuchać jak hałasują fale Pacyfiku, potem krążymy uliczkami i trafiamy na Parque Kennedy, gdzie ulokowały się liczne knajpki. Na skwerku mnóstwo ludzi, nawet z malutkimi dziećmi, słuchają muzyki, jedzą coś i atmosfera nas porywa. Siedzimy tu do późna.