Lot minął szybko bo to tylko 1,5 godziny. Wreszcie lecieliśmy w dzień i możliwe było podziwiać z góry liczne, malownicze wysepki archipelagu. Lądujemy w Puerto Princesa około południa.. Przy wyjściu z lotniska czekają już pośrednicy, kierowcy busików i tricykli. Pierwotnie mieliśmy zamiar przejechać tricyklem na Terminal autobusowy i stamtąd korzystając z RoRo dostać się do El Nido. Zmieniamy jednak zdanie po rozmowie z kierowcą, któremu udało się już zebrać komplet pasażerów do busa. Wyruszamy w ciągu pół godziny.
No i jedziemy, jedziemy, jedziemy. Chyba tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Droga szybko zmienia się w wyboistą, piaszczystą. Busik mocno zwalnia i jasne się staje że zajmie nam podróż kilka ładnych godzin. Mijamy jakieś posterunki i kontrole ale trudno zrozumieć co oni tu kontrolują. Czasem widzimy jakichś facecików na motorkach z niedbale przewieszoną na plecach bronią. To chyba z wojska lub policji bo maja mundury. Po dotarciu do granic miasta, gdzie kończą bieg autobusy, bierzemy tuk-tuka i jedziemy do centrum szukać hotelu. El Nido to niewielka mieścinka, wciśnięta na wąskim kawałku lądu, pomiędzy wodą a stromym pasmem gór, dwie ulice na krzyż. Brak elektryczności, prąd głównie na agregaty, ale nie wszędzie. Wieczorem robimy rundkę po mieście i podziwiamy jak kwitnie uliczny handel przy świecach. Tak, tak, wiele sklepików, salonów masażu czy biur turystycznych pracuje tylko przy świeczce. Niesamowicie to klimatyczne, ale pewnie już niedługo to się zmieni.