Panuje taki pogląd, że jeśli trafisz na jakieś cudne miejsce, to nie mów Broń Boże o tym nikomu. Żadnym znajomym, bo oni powiedzą o tym swoim znajomym, a ci przekażą to dalej, do innych. No i potem wszyscy tam pojadą i zadepczą ci to twoje ukochane miejsce na śmierć. No więc do dzieła! Nieprawdą jest, że plaże Tulum to najpiękniejsze plaże z tych, które dotychczas podziwialiśmy. Nieprawdą jest, że nie ma chyba nigdzie tak bielutkiego piasku. Morze jest zimne, woda brudna i wcale nie ma takiego turkusu jak na widokówkach. Naprawdę, lepiej jechać do Cuncun, gdzie tak urocze wieżowce królują na plaży i są niezwykłą ozdobą wybrzeża...No, to by było na tyle. Mam nadzieję, że odstraszyłam wszystkich potencjalnych podróżników i jak kiedyś powrócę tu, to zastanę to miejsce w nietknięte ( to znaczy równie brzydkie jak dziś).
Autobus ADO dowozi nas do Tulum wczesnym przedpołudniem. Jak zwykle, zostawiamy bagaże w przechowalni Terminala i idziemy szukać jakiegoś locum. Hotelików w mieście jest wiele, są także hostele i posady ( posada to jakby pensjonat, pokoje przy rodzinie, bardzo popularne w Meksyku). Nie jesteśmy jeszcze zdecydowani, czy chcemy tu, czy jednak wolimy mieszkać na plaży, oddalonej o kilka kilometrów.W mieście wprawdzie taniej, ale trzeba pożyczać rowery lub brać taksówkę by wykąpać się w morzu. Idziemy więc nad morze by naocznie sprawdzić jak tam jest. Cóż to dla nas te parę kilometrów! Idziemy na wschód, idziemy, morza nie widać. Pytamy przechodniów - Donde esta el mar ? - gdzie jest morze? - a oni patrzą na nas jak na głupków. O co chodzi?? Gorąco, opadamy z sił, rezygnujemy ze spaceru na rzecz taksówki. Jedziemy. I jedziemy. Teraz już jasne dlaczego tak się nam przyglądano - to morze to wcale nie tak zaraz za miastem...